NBP zalał Polskę gotówką. Przybywa głównie wysokich nominałów
Narodowy Bank Polski zalał rynek banknotami o wysokich nominałach. W efekcie wartość gotówki w obiegu jest niemal dwukrotnie wyższa niż jeszcze 5 lat temu.
Po blisko dwóch miesiącach od zakończenia drugiego kwartału, Narodowy Bank Polski przedstawił dane dotyczące liczby banknotów i monet znajdujących się w obiegu na koniec tego okresu. Oficjalne statystyki nie pozostawiają złudzeń – na polski rynek trafiła rekordowa liczba nowych banknotów. Co istotne, były to głównie banknoty o najwyższych nominałach.
Najbardziej, bo aż o 82,4 proc. względem ubiegłego roku, wzrosła liczba banknotów 500 złotowych. W porównaniu do pierwszego kwartału tego roku przybyło ich 22 proc. Mimo tych wzrostów, łączna wartość pięćsetek to wciąż „zaledwie” 15,6 mld zł. Dla porównania, wartość wszystkich banknotów 100 zł w obiegu to 161,9 mld zł, zaś banknotów 200 zł 98,3 mld zł.
Częściej spotykanych w portfelach Polaków setek i dwusetek również przybyło w niespotkanym wcześniej tempie. Banknotów z Władysławem Jagiełłą było o 21,2 proc. więcej niż rok temu, lecz jedynie o 4,3 proc. więcej niż kwartał wcześniej. Z kolei banknoty z Zygmuntem Starym zanotowały przyrost o 22,5 proc. względem pierwszego kwartału oraz 46,5 proc. względem drugiego kwartału 2019 r.
NBP odpowiada na popyt
Wzrost liczby wysokich nominałów w obiegu związany jest ze wzmożonym popytem na gotówkę, który NBP starał się zaspokoić. Pandemiczne apogeum apogeum zaopatrywania się w gotówkę przypadło na dni 12-17 marca, gdy z banków wypłacono ponad 18 mld zł. W ubiegłym tygodniu w Sejmie mówił o tym prezes Adam Glapiński.
– W marcu stwierdziliśmy ogromny wzrost zapotrzebowania uczestników rynku na gotówkę. Mieliśmy run na bankomaty, na okienka bankowe. Popyt na pieniądz materialny wzrósł o 24 proc. Zaspokoiliśmy ten popyt – powiedział Adam Glapiński, prezentując sprawozdanie z działalności Narodowego Banku Polskiego.
Z kronikarskiego obowiązku dodać można, że w drugim kwartale 2020 r. wzrosła również liczba banknotów o niższych nominałach. W ich wypadku skala nie była jednak tak duża – w ujęciu kwartalnym pięćdziesiątek i dziesiątek przybyło o 0,1 proc., zaś dwudziestek ubyło wręcz o 4,8 proc. W porównaniu z ubiegłym rokiem, dynamika wynosiła odpowiednio: 18,2 proc. dla 50 zł, 1,1 proc. dla 20 zł oraz 5,4 proc. dla 10 zł.
W sumie wartość wszystkich banknotów znajdujących się w obiegu wyniosła na koniec drugiego kwartału 291,31 mld zł. To o 10,4 proc. więcej niż kwartał wcześniej oraz 30,7 proc. więcej niż rok wcześniej.
Dla pełnego obrazu do kwot tych dodać można wartość monet, która od lat pozostaje jednak marginalna. Na koniec drugiego kwartału wszystkie monety obiegowe warte były 5,26 mld zł wobec 5,15 mld zł na koniec pierwszego kwartału oraz 4,9 mld zł na koniec drugiego kwartału 2019 r.
W efekcie jednak możemy być pewni, że w nieodległej perspektywie łączna wartość gotówki w Polsce przekroczy 300 mld zł. Oznaczać będzie to podwojenie wyniku osiągniętego zaledwie 5 lat temu (150 mld w II kwartale 2015 r.).
Drukowanie a inflacja
Oczywiście nie można do końca pominąć wpływu spadku siły nabywczej pieniądza na to, że chcący się posługiwać gotówką Polacy potrzebują coraz większej liczby banknotów o coraz wyższych nominałach. Nie trzeba nikogo przekonywać, że 10 czy 20 lat temu za 100 zł można było kupić więcej niż dziś, szczególnie gdy mowa o podstawowych produktach i usługach. Z drugiej strony, przeciętne wynagrodzenie brutto na początku 2000 r. wynosiło niespełna 1900 zł, podczas gdy obecnie jest to ponad 5000 zł.
Jednak sam wzrost liczby banknotów w obiegu nie powinien być wprost wiązany z inflacją – w drugim kwartale wynikał on raczej ze zmiany preferencji użytkowników pieniądza. Innymi słowy, ceny dóbr i usług i tak by wzrosły, nawet gdyby ludzie woleli płacić elektronicznie, przez co NBP nie musiałby zlecać dodrukowania kolejnych serii banknotów. W czasach elektronicznego pieniądza i płatności bezgotówkowych zależność brzmi raczej: „ceny wzrosły, więc będą drukować”, aniżeli „drukują, więc ceny wzrosną”.
Współcześnie gotówka w obiegu to jedynie wąski fragment ogólnej podaży pieniądza, którą polski bank centralny (jak i jego odpowiedniki na świecie) od lat potrafi zwiększać bez konieczności stosowania farby drukarskiej. Tym bardziej, że NBP odpowiada jedynie za część podaży pieniądza (monety i banknoty to 16 proc.), a reszta kreowana jest poprzez banki komercyjne, tylko do pewnego stopnia powiązane z bankiem centralnym i regulacyjnym aparatem państwa. Więcej na ten temat w artykule „Polskiego pieniądza przybywa najszybciej od 12 lat”.
Nie zmienia to faktu, że jeżeli nie dojdzie do fundamentalnych zmian w systemie finansowym, to nadal przyjdzie nam żyć w inflacyjnej rzeczywistości, w której do wzrostu cen oraz nominałów lub liczby banknotów w naszych portfelach musimy się przyzwyczaić. Po prostu za te same usługi i towary musimy płacić wyraźnie więcej niż kilka lat temu. To szczególnie bolesne w otoczeniu niskich stóp procentowych, bowiem bez podjęcia dodatkowego ryzyka, z każdym miesiącem wartość naszych pieniędzy spada. Więcej na ten temat w artykule „Jak nie lokata, to co? Ryzykujesz lub przegrywasz”.